Przejdź do treści

(Anty) walentynkowy wpis o numizmatyce!

Czy może być lepszy dzień niż Walentynki na podróż do świata pełnego kochanek, żon z przymusu i monet, które z rozkazu króla miały przedstawiać „miejsce intymne” ulubionej metresy? Zapraszam Cię w podróż pełną miłości. W końcu ta niejedno ma imię, nawet na monetach i medalach!

Miłość pojawia się bardzo wcześnie…

Można by nawet romantycznie powiedzieć, że MILOST jest z nami od zawsze. Ale w przypadku numizmatyki to „zawsze” ma swoją datę – to pierwsza połowa XIII wieku. Wtedy to pierwszy raz pojawiła się na brakteacie księcia o wielu tytułach – Henryka Brodatego. W otoku tej monety można odczytać napis „MILOST” (zgodnie z dawnym zapisem ST zamiast ŚĆ).

Ten numizmat umieszcza się w szeregu brakteatów z napisami cnót, takich jak: FIDES (wiara), IVSTITIA (sprawiedliwość), CARITAS (dobroczynność). I podobnie jak w życiu, spośród tych wszystkich cnót miłość najłatwiej zdobyć ;) Ten brakteat regularnie pojawia się w handlu, osiągając ceny rzędu 5-10 tys. zł, podczas gdy inne cnoty trudno nawet ze świecą szukać.

Niejedno ma imię…

Każdy wie, jak to jest z miłością. Najpierw kilka miesięcy, może lat motylków w brzuchu, a potem zwykła codzienność. Zanim przejdziemy do tych owadów, oddajmy głos komuś, kto lepiej uchwycił jej ulotną naturę – jednemu z najwybitniejszych medalierów Gdańska – Sebastianowi Dadlerowi!

Medal pożycia małżeńskiego – satyryczny? – ex. Marciniak 24

Czyż nie tak wyobrażamy sobie wieloletnie małżeństwo? Czyż nie przed tym ostrzegamy zakochanych po uszy młodych? Czyż obchodzącym złote gody nie chcemy wręczyć również medali za dzielność?

Przy tym medal udowadnia, że powiedzenie „żyć jak pies z kotem” ma swoją bardzo długą historię. Ten jest datowany na 1627 rok, czyli niedługo przed tym, jak na tron Polski wstąpił jeden z bohaterów kolejnego akapitu.

… ponoć miłość też nie wybiera

Królowie mieli naprawdę ciężkie życie. Zamiast wybrać kobietę, która skradnie im serce, to często musieli żenić się niemal w ciemno. Z jakichś błahych powodów politycznych – dla sojuszy, dyplomacji, posagów… Gdzie w tym romantyzm!

Weźmy takiego Władysława IV Wazę. Jego pierwszą żoną została Cecylia Renata – a jej nazwisko, Habsburżanka, mówi już wszystko o powodach tego małżeństwa. Co więcej, ślub odbył się „per procura„. Zakochanego „na pewno” do granic możliwości Władysława zastąpił na ceremonii jego brat – Jan Kazimierz. I wygląda na to, że mu się to spodobało…

Ale ich żony były podobne… a nie, chwila!

Drugą żoną Władysława została, rozważana już przy pierwszym ślubie, Ludwika Maria Gonzaga, widoczna na medalach powyżej. Małżeństwo zawarto w 1645 roku, choć pięć lat wcześniej była o włos od ślubu… z Janem Kazimierzem! Gdy ten przebywał w Paryżu, miał romans z Ludwiką, a ich ślub rozważał sam kardynał Richelieu, znany z powieści Dumasa.

I tu sięgnę po dwa polskie przysłowia: „co się odwlecze to nie uciecze” oraz „w rodzinie nic nie ginie” – choć to drugie w bardzo złym zastosowaniu. Po śmierci brata, poza koroną, Jan Kazimierz „przejął” również żonę. Lojalność nie była jednak jego mocną stroną. Jak opisywał go sekretarz Marii Gonzagi – Pierre des Noyers:

…nie było nigdy człowieka bardziej lubiącego kobiety, a przecież mu się tu wszystkie bałamucić pozwalają. Nikt od niego nie był znamienniejszy…”

A jednak – po latach sława Jana Kazimierza przygasła wobec wyczynów innego władcy…

Skromność nie była raczej jego cechą dominującą…

Największy playboy wśród królów?

August II Mocny – bo o nim tu mowa – na samej Wikipedii ma wypisanych 11 kochanek. To były te sławne… tych „nieoficjalnych” nikt nie liczył. Żartobliwie mówi się, że nieślubnych dzieci miał tyle, ile dni w roku.

Która z kobiet mogła się jednak oprzeć Herkulesowi Saksonii, jak lubił się przedstawiać na medalach! Potomkowi słynnego Kazimierza IV Jagiellończyka, co „udowadniał” na medalu propagandowym z okresu koronacji. Sam jego przydomek – Mocny – miał w końcu pochodzić od ogromnej siły, która miała iść w parze z bogactwem.

Wśród zastępów kobiet, miał on jednak szczególnie umiłować tę jedną…

Motylki dla hrabiny

Mennictwo pierwszego z Sasów na polskim tronie było jak jego życie – bogate, ciekawe i pełne przepychu. Wybijał on szeregi monet obiegowych, pamiątkowych, a wśród nich serię, którą owiewa mgiełka tajemniczości. W języku miłości – niemieckim – nazywana jest „Schmetterlingprägungen„. Jest to seria monet z motylami, którą śmiało można określić jedną z najpiękniejszych bitych przez polskich królów.

Przez lata uznawano ją za emisję dla Anny Konstancji von Hoyn. Była ona przez dekadę królewską faworytą, którą August zarówno rozwiódł z mężem (swoim późniejszym ministrem), jak i „obdarzył” hrabiowskim tytułem. Została hrabiną Cosel. Dobrze ustawioną, gdyż na jej wydatki król miał poświęcać 100.000 talarów (a nam dziś ciężko o jednego do zbioru!). To chyba z tej zawiści numizmatycy przypisali jej kilka numizmatów więcej.

„Coselgulden” swoją nazwę wywodzi od…

Coselgulden, Coseldukat…

Na szczególną uwagę zasługuje tu pierwszy z nich. Gulden wprowadzony w mennicy drezdeńskiej w roku 1705 (tuż po „zejściu się” Augusta z Anną, w grudniu 1704). Według legendy guldeny te miały nawiązywać połączeniem tarcz, zwieńczonych centralną kropką, do miejsc intymnych hrabiny Cosel. Teorię, że w wyniku zakładu August miał nakazać bić guldeny z takim „ukrytym przekazem” możemy uznać jednak za mit, a kropkę za ślad po cyrklu, pozwalający wyznaczyć otok. Choć podsycać go może fakt, że skarb tych monet miał być ukryty na Zamku Stolpen, gdzie hrabina Cosel była więziona po spisku przeciwko Augustowi.

Rozwiązłość Augusta Mocnego doczekała się całej serii numizmatów. Uwielbiam ich ikonografię! To tzw. „coseldukaty” – satyryczne medaliki bite w złocie i srebrze, nawiązujące do „luźno pojmowanej wierności” saskiego elektora. Na poniższym przedstawionego w postaci ukoronowanego koguta.

Im dłużej się mu przyglądasz, tym bardziej Cię zaskakuje…

Dobra rada od wujka Marcina

Choć przez cały wpis ironizowałem i żartowałem, robiąc z miłości tą najgorszą, to warto się zatrzymać na chwilę i docenić osoby, które z nami wytrzymują. Niekoniecznie w to komercyjne święto, ale chociaż od czasu do czasu!

By pamiętać, że numizmatyka to piękna pasja, ale nie można poświęcać dla niej wszystkiego. Żebyście nie skończyli jak na odwrocie medalu Sebastiana Dadlera ;)

Tak nie robimy… ale tylko dzisiaj ;)

A od jutra możemy wracać do numizmatyki. Może sprawdzimy, czy twórca pewnego grosza mógł przez niego stracić głowę? (grosz obrazoburczy?).

Komentarze

  1. Ale co ty pier… że królowie mieli ciężkie życie :P spośród zastępów gminu i pospólstwa, nie mówiąc o chłopach nikt nie miał lepiej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *